Majówka gravelowych
Travel,  TravelbyBike

Majówka 2023 czyli wszystko poszło inaczej niż planowaliśmy

Ale przecież plany są po to, żeby je zmieniać.

Chcieliśmy pojechać do Krotoszyna na rowerach, zrobić 100-150km. Przespać się i ruszyć w trasę po Dolinie Baryczy ~200km.Trzeciego dnia wrócić do Wrocławia, w sumie 400-500km. Ambitnie, biorąc pod uwagę nasz poziom wytrenowania i to, że ostatnio prawie nie jeździliśmy. Nieważne, jaki plan mieliśmy na majówkę, majówka miała inny plan dla nas. Zrobiliśmy 230 km, jeździliśmy dwa dni, a żeby było zabawniej to ja jeszcze na innym rowerze niż planowałem. Teraz będzie klasyk w stylu ZielonegoF16 “co poszło nie tak”. Dwa dni przed wyjazdem, dowiedziałem się, że moje nowe koła nie pojawią się przed weekendem. Musiałem zrezygnować z jazdy na Topstonie, w którym pękła obręcz i skorzystać z pomocy poczciwego Gianta, który miał trafić na sprzedaż. Nie byłem z tego zadowolony, ale co robić. Napompowałem dętki i przygotowałem się do drogi. Dlaczego o tym piszę? Cannodale jest bardziej spersonalizowany pod moje dzisiejsze potrzeby, opony na mleku, siodło Brooksa i jeszcze parę mniejszych rzeczy. W zastępczym rowerze musiałem z nich zrezygnować. To była pierwsza przyczyna naszej „weekendowej porażki” kolejne wyszły już podczas jazdy…

Dzień pierwszy
W sobotę ruszyliśmy z lekkim opóźnieniem. Poślizg wynikał z tego, że po pierwsze zaspaliśmy, a po drugie czekaliśmy aż przestanie padać. Nie przestało, ruszyliśmy w lekkim deszczu. Sprawnie wyjechaliśmy z Wrocławia, kierując się ku Wzgórzom Trzebnickim. Po 20 km, przestało padać a my trafiliśmy na pierwsze szutry. Kolejne kilometry jechało się całkiem przyjemnie raz z góry, raz pod górę, tu przerwa na foteczki tam na jedzonko.

Deszcz po raz pierwszy złapał nas w Koniowie tuż przed Doliną Baryczy. Postanowiliśmy go przeczekać pod wiatą przystankową. Gdy zaczęło się rozjaśniać, ruszyliśmy szutrami przez las, później fragment słynnej drogi ze Żmigrodu do Milicza i dalej szosą. Po paru kilometrach znowu zaczęło padać, chwila jazdy w deszczu i kolejna przerwa na przystanku. Taktyka przeczekania deszczu całkiem nieźle się sprawdziła. Do celu zostało nam 40km, głównie drogami publicznymi i asfaltowymi ścieżkami rowerowymi. Dojechaliśmy do miejscowości Zduny, gdzie po raz kolejny złapał nas deszcz. Tym razem postanowiliśmy już się nie zatrzymywać. Jechaliśmy dalej i tu doszło do „awarii”. W moim zastępczym rowerze przestał działać przedni hamulec, ale zwaliliśmy to na warunki pogodowe i jechaliśmy dalej. Cali mokrzy, ale zadowoleni trafiliśmy do naszego hoteliku. Kolacyjka i spać, przecież jutro czekała na nas kolejna przygoda. (i to jeszcze jaka).

Dzień drugi
Wstaliśmy wcześnie, śniadanko i byliśmy gotowi do drogi. Przed startem postanowiłem jeszcze tylko sprawdzić hamulce. Nie działały… okazało się, że okładziny już nie istnieją, są starte do zera. Ruszyliśmy więc na poszukiwanie nowych. Była niedziela (na szczęście dla nas handlowa) jednak wszystkie sklepy rowerowe były nieczynne. Najpierw trafiliśmy do Martes Sport, niestety nie mieli klocków na stanie, taka sama sytuacja była w Media Expert. W tej sytuacji (nie wierzę, że to mówię) mógł nas uratować tylko Decathlon, jednak w Krotoszynie go nie ma. Najbliższy znajduje się w Kaliszu ponad 50 km dalej, więc zrezygnowaliśmy. Dochodziła 14 już wiedzieliśmy, że dziś z roweru nici. W poniedziałek w drodze powrotnej miał do nas dołączyć nasz rowerowy kolega Jasiek (@telepao), zadzwoniliśmy i zamówiliśmy nowe okładziny wraz z dowozem. Ruszyliśmy na spacer w butach podbitych blokami 🙂 . Trafiliśmy nad miejscowe jeziorko i resztę dnia spędziliśmy podglądając kaczki z małymi.

Dzień trzeci
Poniedziałek zaczęliśmy podobnie. Śniadanie w pensjonacie, później szybkie pakowanie i oczekiwanie na Jaśka, który zgodnie z zapowiedzią pojawił się chwile po 10. Trochę nas zaskoczył jego timing, zwłaszcza że jechał do nas 100km na rowerze. Sprawnie wymieniliśmy okładziny, jeszcze piwko 0% i ruszyliśmy w drogę. Pierwsze kilometry jechało się świetnie, po około 30 km dojechaliśmy do miejscowości Jutrosin, gdzie zrobiliśmy postój nad zalewem. Po przerwie ruszyliśmy dalej, kilka kilometrów asfaltu, parę uroczych wielkopolskich wiosek i zaczął się teren. Najpierw szutry i leśne dukty później prawdziwa Pachulszczyzna i błoto. Tu się rozdzieliliśmy. Telepao ruszył do swojego pieska, który czekał na spacer, a my dalej turystycznie zmierzaliśmy w stronę Wrocławia. Przerwa pod wioskowym sklepem, mała korekta trasy i zbliżaliśmy się powoli do Obornik Śląskich. Skąd już prosta droga do domu.
Ostatnie 30 km pokonaliśmy w większości znanymi nam trasami, szutry premium w okolicach Wilczyna i brukowana ścieżka rowerowa (trasa Trzebnica-Wrocław).

Majówka inna niż większość do tej pory. Chciałem napisać, że nieudana, ale było fajnie, nawet bardzo. Nie zawsze wszystko musi kręcić się wokół rowerów.
Dzięki mojej awarii, mogliśmy ciekawie spędzić dzień i zwiedzić Krotoszyn na pieszo.
A klocki przywiezione przez Jaśka, uchroniły nas przed powrotem pociągiem.
Kolejne wyjazdy już zaplanowane, trzymajcie kciuki za brak awarii 😉 .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *